wtorek, 19 lipca 2011

Wakacyjne smaki


Mule gotowane

Wróciłam!
       Wcale się jakoś z tego powodu szczególnie nie cieszę, ale naładowana energią solarną, przystępuję do krótkiego opisu kulinarnej strony mojego wakacyjnego wyjazdu.
     Wakacje spędziliśmy w Grecji, w malutkiej miejscowości Kokkino Nero, na Wybrzeżu Tesalskim nad Morzem Egejskim. Na stałe mieszka tam kilkadziesiąt osób, zimą kilka, a  turystów w sezonie też nie ma zbyt wielu. Co najważniejsze, wszyscy przybywają do tej miejscowości szukając ciszy i spokoju. Nie znajdziemy tam hałaśliwej promenady z plastikowymi pamiątkami, bo przy plaży znajdują się zaledwie cztery tawerny, a w całej miejscowości jest ich może z sześć, plus mały grecki fast-food. Ponadto ze trzy sklepiki i dwie piekarnie.
Niedostatki sklepowych półek uzupełniają obwoźni sprzedawcy warzyw, owoców oraz ryb. Domową oliwę, oliwki czy pomidory z ogródka można było nabyć od "babuszek" wystawiających się przy swoich domostwach. Wieczorami tawerny zapełniały się ludźmi, a na stołach pojawiała sie obowiązkowo musaka, czyli zapiekanka z mięsa i bakłażanów, suflaki, czyli szaszłyki, mięso baranie, róznorakie ryby i owoce morza, a wszystko obficie polane domowego wyrobu oliwą. Po tak obfitym posiłku gospodarze częstowali kieliszkiem "tsipuro", czyli domowego wyrobu bimber, mocno doprawiony ziołami i anyżkiem.
Oferta tawern (niestety wszystko okraszone niepotrzebnymi frytkami):
 
Musaka
 

Suflaki

Kalmary










Obfitość warzyw i owoców zachęcała do eksperymentowania we własnym zakresie. Tak więc kucharzylismy również sami. Począwszy od pysznego warzywno-miesnego ragou z aromatycznych pomidorów, papryki i kabaczków, poprzez pieczoną fetę z czosnkiem i pomidorami, a skończywszy na rybach kupionych od rybaka i sprawionych przez dzielną sąsiadkę Kasię. Wspomnieć również muszę o mulach zebranych przez sąsiada i ugotowanych w wywarze warzywnym. Ciekawe było to doświadczenie kulinarne, jedno z tych, których raczej nie powtórzę :)



Feta pieczona z czosnkiem i oliwą.
 
Świeże ryby, skończyły na patelni z masełkiem.





          Wyjazd upłynął na odkrywaniu nowych smaków i zapachów, czyli tak jak lubię najbardziej. Po przyjeździe czas na odtworzenie niektórych z nich, z mniejszym lub większym sukcesem.



2 komentarze:

  1. A jadłaś mule na surowo? Z odrobiną cytryny, to z kolei moje odkrycie wakacyjne :)
    A w ogóle to ciekawie się czyta o podróżach od strony kulinarnej. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Surowych nie jadłam, gotowane mimo, że wyglądały pięknie nie zasmakowały mi.

    OdpowiedzUsuń